Kiedy byłam dzieckiem przeczytałam, że Jezusa trzeba kochać bardziej niż rodziców. Pomyślałam wtedy – jak to, mam kochać Go bardziej niż mamę i tatę? To straszne, okropnie krzywdzące i niewykonalne.
Bóg musi być jakąś straszna osobą.
Kojarzył mi się z dusznym kościołem, w którym dla dziecka nigdy nie było miejsca żeby mogło usiąść i wiecznie przegapianą niedzielną wieczorynką, jedyną trwającą dłużej niż te „powszednie”, dziesięciominutowe dobranocki. Czarnoksiężnik z krainy OZ... ileż to razy symulowałam, że źle się czuję, żeby móc zostać w domu i zobaczyć kolejny odcinek... większość razy na próżno.
Bóg jest okropnie wymagający.
Od dzieciństwa uwielbiałam czytać. Kiedyś skatalogowałam wszystkie moje książki, założyłam im karty biblioteczne, przykleiłam do każdej kolejny numerek, jaki zajmowała na półce. Mama kupowała rozmaite religijne książki i z czasem uzbierała ich całkiem sporą kolekcję. Pamiętam, że kiedyś powiedziałam starszemu bratu – „wiesz, jak rodzice umrą to ja zabiorę te książki”. Od tej chwili miałam je zaklepane – jemu nie zależało na „Żywotach świętych”. Któregoś dnia, musiałam mieć wtedy jakieś 12 lat, podjęłam decyzję, że pierwszym dziełem jakie przeczytam z kolekcji mamy, zanim wezmę się za cała resztę, będzie Biblia. Zaczęłam od Księgi Rut, ponieważ była pierwszą księgą nazwaną od imienia kobiety. Poległam bardzo szybko – doszłam do wniosku, że nie da się tego zrozumieć.
Bóg posługuje się jakimś dziwnym językiem.
Nie pamiętam, który to mógł być rok – wspomnienia nieustannie mi się mieszają, na pewno prezydentem USA był wtedy Ronald Reagan, a w Dzienniku Telewizyjnym mówili coś o wyścigu zbrojeń. Bomba atomowa i wizja tego, co może się stać gdyby doszło do wojny nuklearnej, musiała być chyba poparta krótką prezentacją zniszczeń, jakie miały miejsce w Hiroszimie. Kolejna rzecz, którą pamiętam, to kąt pokoju mojego brata i ja klęcząca w nim z płaczem i wstydem, żeby rodzice przypadkiem nie zauważyli, odmawiająca modlitwę do Boga, by nie pozwolił tym bombom wybuchnąć. Żeby nie było tej wojny.
Czy to możliwe, żeby Bóg mnie wtedy usłyszał?
Więc jak to jest, że musimy radzić sobie ze świadomością, że nawet najtrudniejsze i najgorsze rzeczy jakie mogą się zdarzyć, powinniśmy przyjąć z otwartymi sercami, bo nie zrozumiemy powodu, dla którego bóg zrobił to co zrobił? Potrafimy się oburzyć na wszystko co uważamy za niesprawiedliwe, a jedynie mieć nadzieję, że coś dobrego wynikło z jego woli?
OdpowiedzUsuńMyślę, że potrzebna jest umiejętność patrzenia o wiele dalej i głębiej, na to co nas w życiu spotyka. Niektóre sprawy stają się jasne dopiero po latach. Czasami zadawałam sobie pytanie, czy zmieniłabym coś w swoim życiu gdybym mogła cofnąć czas - myślałam, że tak, ale wtedy nie byłabym tym kim jestem dzisiaj, nie byłabym dokładnie w tym miejscu, tylko gdzieś, nie wiadomo gdzie i nie wiadomo czy byłoby to lepsze. A jeśli byłoby lepsze, to dla kogo? Poza tym nie wszystkie rzeczy wynikają z Jego woli. Inaczej nie musielibyśmy się modlić- "bądź wola Twoja".
OdpowiedzUsuńDlatego tego nie robię, nie modlę się, nie dziękuję za coś co osiągnąłem sam. Nie chcę widzieć w tym co się dzieje czyjejś woli i siły. Czy to jest patrzenie głębiej? Czy tłumaczenie sobie po fakcie pewnych rzeczy, bo łatwiej nam je wtedy pojąć?
OdpowiedzUsuńDziś odwiedzili mnie świadkowie jechowy, z którymi kulturalnie, lecz dość ostro porozmawiałem przez 20 minut. Za nic mieli moją wolę, mój rozsądek, mój ogląd spraw, chcieli mi sprzedać swój punkt widzenia, w dodatku ukrywając prawdziwe powody wizyty, przecież nie zależało im na tym, abym odnalazł boga w swoim życiu za pomocą tandetnej książeczki, pełnej kaznodziejstwa, którą wciskali mi wbrew woli do ręki.