Zaniedbałam mojego bloga, przyznaję się bez
bicia. A powinnam już dawno temu napisać, że lekcję pokory, którą dostałam przyjęłam
i przerobiłam, wydaje mi się, jak należy.
Ponieważ bardzo bałam się o swój wzrok
szukałam powodów, dla których stało się to wszystko. „Odkryłam” oczywistą
oczywistość – coś o czym wiedziałam, ale naiwnie od siebie odsuwałam. Przyznałam
się w końcu przed Bogiem i samą sobą, że byłam zbyt beztroska, żeby nie powiedzieć
głupia. Mówiąc oględnie zlekceważyłam pewne sprawy – inne natomiast kontynuowałam
z premedytacją – jakbym nie wiedziała, że to się na mnie w końcu zemści… Przez taki
niezdrowy tryb życia, przez zgubne przyzwyczajenia i oczywiste lenistwo, doprowadziłam
się do tego stanu. Okulistka powiedziała, że blaszki miażdżycowe w tętnicach już
tam zostaną – to się nie wypłukuje, bo niby jak? Teraz to trzeba uważać, nie
jeść za dużo tego i owego, uprawiać sport, tamto i owamto w ogóle wyeliminować.
Po minie widać było jednak, że i tak mało to pomoże. Jako zwieńczenie wizyty dostałam wyjątkowo paskudne leki, po których było mi wyłącznie niedobrze, chyba tylko dla
zasady, że jakieś leczenie jednak było przeprowadzone i skierowanie na wizytę
kontrolną za czas jakiś. Posłusznie zastosowałam się do zaleceń, a nawet o
wiele więcej, cały czas wertując internet i nie znajdując w nim żadnych
pozytywnych wieści w tym temacie. W końcu odprężyłam się i zdałam na łaskę Pana
i wtedy przy okazji poszukiwań i zgłębiania „wiedzy tajemnej” trafiłam na
książkę „Ukryte terapie” Jerzego Zięby. Szaleje na punkcie książek – to już
chyba mówiłam, a nietypowe książki lubię szczególnie. Dokonałam więc zakupu i pochłonęłam
ją w kilka dni. Niektóre z zawartych tam sugestii postanowiłam wcielić w
życie.
Wizyta kontrolna po prawie roku upłynęła
mi na rozmowie z przemiłym panem. Siedzieliśmy koło siebie na korytarzu
szpitala, ze źrenicami jak spodki czekając, aż zupełnie stracimy ostrość
widzenia. Był wdzięczny tutejszym lekarzom za uratowanie wzroku, który prawie całkowicie
stracił przez podstępnie rozwijającą się cukrzycę. W oczekiwaniu na poddanie
się badaniu rozmawialiśmy o tym, jak to się dzieje, że w obliczu możliwej
straty, świat nagle zupełnie się zmienia, priorytety się odwracają, rzeczy
ważne stają się nieistotne. Kiedy wreszcie nadeszła moja kolej, pożegnaliśmy się
uprzejmie życząc sobie nawzajem zdrowia.
Badająca mnie lekarka cały czas na głos
zastanawiała się, do czego w zasadzie miałaby się przyczepić, skoro wszystko
wygląda ślicznie….
Patrzę na świat przez pryzmat Boga. Czuję,
że całe moje życie jest wypełnione Jego obecnością. Poruszam się otoczona Nim,
jak powietrzem. Owszem, zdarza się że zapominam o tym, iż powietrze jest wokół
mnie, że mam je w płucach – tak samo zdarza mi się zapominać, że nic nie umyka
uwadze mojego Ojca i że cały czas jestem bezpieczna w Jego dłoni. Mogę sobie
pozwolić na taką interpretację wydarzeń, opisywanych w swoim ostatnim poście, gdyż
według mnie doświadczyłam czegoś niezwykłego.
Dzisiaj idąc ulicą patrzę w niebo częściej
niż zwykle, po prostu żeby podziwiać układ chmur. Swoją drogą maszerując do
pracy z zadartą w górę głową, muszę wyglądać przekomiczne, ale wiem czemu to
robię i nie czuję się z tym ani trochę niekomfortowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz