wtorek, 22 marca 2016

„Powierz Panu drogę swoją, Zaufaj mu, a On wszystko dobrze uczyni.” Księga Psalmów 37:5



Zaniedbałam mojego bloga, przyznaję się bez bicia. A powinnam już dawno temu napisać, że lekcję pokory, którą dostałam przyjęłam i przerobiłam, wydaje mi się, jak należy.

     Ponieważ bardzo bałam się o swój wzrok szukałam powodów, dla których stało się to wszystko. „Odkryłam” oczywistą oczywistość – coś o czym wiedziałam, ale naiwnie od siebie odsuwałam. Przyznałam się w końcu przed Bogiem i samą sobą, że byłam zbyt beztroska, żeby nie powiedzieć głupia. Mówiąc oględnie zlekceważyłam pewne sprawyinne natomiast kontynuowałam z premedytacją – jakbym nie wiedziała, że to się na mnie w końcu zemści… Przez taki niezdrowy tryb życia, przez zgubne przyzwyczajenia i oczywiste lenistwo, doprowadziłam się do tego stanu. Okulistka powiedziała, że blaszki miażdżycowe w tętnicach już tam zostaną – to się nie wypłukuje, bo niby jak? Teraz to trzeba uważać, nie jeść za dużo tego i owego, uprawiać sport, tamto i owamto w ogóle wyeliminować. Po minie widać było jednak, że i tak mało to pomoże. Jako zwieńczenie wizyty dostałam wyjątkowo paskudne leki, po których było mi wyłącznie niedobrze, chyba tylko dla zasady, że jakieś leczenie jednak było przeprowadzone i skierowanie na wizytę kontrolną za czas jakiś. Posłusznie zastosowałam się do zaleceń, a nawet o wiele więcej, cały czas wertując internet i nie znajdując w nim żadnych pozytywnych wieści w tym temacie. W końcu odprężyłam się i zdałam na łaskę Pana i wtedy przy okazji poszukiwań i zgłębiania „wiedzy tajemnej” trafiłam na książkę „Ukryte terapie” Jerzego Zięby. Szaleje na punkcie książek – to już chyba mówiłam, a nietypowe książki lubię szczególnie. Dokonałam więc zakupu i pochłonęłam ją w kilka dni. Niektóre z zawartych tam sugestii postanowiłam wcielić w życie.
    Wizyta kontrolna po prawie roku upłynęła mi na rozmowie z przemiłym panem. Siedzieliśmy koło siebie na korytarzu szpitala, ze źrenicami jak spodki czekając, aż zupełnie stracimy ostrość widzenia. Był wdzięczny tutejszym lekarzom za uratowanie wzroku, który prawie całkowicie stracił przez podstępnie rozwijającą się cukrzycę. W oczekiwaniu na poddanie się badaniu rozmawialiśmy o tym, jak to się dzieje, że w obliczu możliwej straty, świat nagle zupełnie się zmienia, priorytety się odwracają, rzeczy ważne stają się nieistotne. Kiedy wreszcie nadeszła moja kolej, pożegnaliśmy się uprzejmie życząc sobie nawzajem zdrowia.
Badająca mnie lekarka cały czas na głos zastanawiała się, do czego w zasadzie miałaby się przyczepić, skoro wszystko wygląda ślicznie….

    Patrzę na świat przez pryzmat Boga. Czuję, że całe moje życie jest wypełnione Jego obecnością. Poruszam się otoczona Nim, jak powietrzem. Owszem, zdarza się że zapominam o tym, iż powietrze jest wokół mnie, że mam je w płucach – tak samo zdarza mi się zapominać, że nic nie umyka uwadze mojego Ojca i że cały czas jestem bezpieczna w Jego dłoni. Mogę sobie pozwolić na taką interpretację wydarzeń, opisywanych w swoim ostatnim poście, gdyż według mnie doświadczyłam czegoś niezwykłego.
    Dzisiaj idąc ulicą patrzę w niebo częściej niż zwykle, po prostu żeby podziwiać układ chmur. Swoją drogą maszerując do pracy z zadartą w górę głową, muszę wyglądać przekomiczne, ale wiem czemu to robię i nie czuję się z tym ani trochę niekomfortowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz