środa, 2 lutego 2011

Oto wytapiałem cię sobie jak srebro, próbowałem cię w piecu cierpienia” Izajasza 48:10

Nastolatki mają w sobie tyle sprzecznych uczuć. Każda porażka, która spotyka nas w tym okresie życia jest największa i najbardziej bolesna. Śmiem twierdzić, że nigdy wcześniej ani potem nie przeżywa się tylu skrajnych uczuć, w tak krótkich odstępach czasu. Od euforii do załamania. Zgasić mnie mogło jedno krzywe spojrzenie, jedna rzucona mimochodem, zdawałoby się nic nie znacząca uwaga. Wydaje mi się, że w moim przypadku przeważały dołki. W każdym razie doszłam do wniosku, że wcale mi nie zależy na takim życiu. „Ech” – myślałam, kiedy po raz kolejny wyobrażałam sobie z pełną dramaturgią własny pogrzeb – „gdyby przyszło mi dzisiaj umrzeć, to w ogóle bym się nie zmartwiła. Po pierwsze zobaczyłabym, jak ci wszyscy ludzie, którym rzekomo na mnie zależy, płaczą nad moją trumną. Mieliby wreszcie okazję okazać mi prawdziwe i głębokie zainteresowanie. Płakaliby i zawodzili – zupełnie jak nad tą małą dziewczynką z Ewangelii Marka. A ja czułabym się z tym tak dobrze”  Po drugie przestałabym się tak męczyć, emocje po prostu by opadły, nie byłoby lęków, zmartwień... chociaż wiem, że brakuje tu logiki, bo jeśli nie ma emocji, to nie można też się cieszyć...  Moja wizja „kopnięcia w kalendarz” (zwykle bezbolesnego) kończyła się wyłącznie na pogrzebie oraz na uczuciu zadowolenia i triumfu nad tymi, którym zadałam trochę bólu swoim zgonem. I chociaż nigdy nie traktowałam śmierci, jako końca istnienia, nie zadawałam sobie trudu by zastanowić się nad tym, co byłoby ze mną dalej. Wreszcie uczepiłam się tej fantazji o umieraniu i naprawdę bardzo mocno utwierdziłam w przekonaniu, że jestem w zasadzie gotowa odejść w dowolnej chwili... Czy aby na pewno?
Zdarzyło się raz, że musiałam zweryfikować swoje poglądy. To było jak cios w twarz, jakby ktoś zerwał ze mnie zasłonę złudzeń, jak pobudka w lany poniedziałek... Ani razu nie pomyślałam jednak o Nim, wydawało mi się, że tkwię w tym sama i byłam wściekła, bo oto okazało się, że niezwykle ważne jest dla mnie żeby żyć, a ja nie jestem tym kim mi się zdawało, że jestem. W dość brutalny sposób dowiedziałam się, że wszystko, co sobie na temat mojej osoby wymyśliłam, to mrzonki. Odgrywanie różnych scenariuszy ma się nijak do rzeczywistości, bo nigdy nie wiadomo jak się w konkretnej sytuacji zachowamy. Runęło przeświadczenie o trzeźwym myśleniu... upadła wiara w znajomość samej siebie... zostały zastąpione przez instynkt przetrwania, który jak się okazuje nie idzie w parze z sensownym działaniem... Wcale nie jest mi łatwo to sobie wytłumaczyć, jeszcze trudniej zrozumieć, najciężej jednak wybaczyć, zwłaszcza w obliczu tak wielu słów krytyki z ust osób (wydawałoby się) najbliższych.
I tak oto poniosłam ze sobą dalej konsekwencję jednej głupiej decyzji, jednego bezmyślnego działania, spowodowanego wadliwym funkcjonowaniem przytępionego alkoholem umysłu.

Mówi się, że Bóg ma plan dla każdego, a to co nas spotyka w życiu to rodzaj lekcji, choć raczej lekcji interaktywnej niż suchego wykładu. To w jaki sposób się ona potoczy w dużej mierze zależy od nas samych. Przynajmniej ja tak to widzę. I myśl ta budzi we mnie zarówno nadzieję, jak i przerażenie. Oczywiście nie boję się o tę część „roboty”, która należy do Niego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz