wtorek, 6 grudnia 2011

"Niech żadne nieprzyzwoite słowo nie wychodzi z ust waszych, ale tylko dobre, które może budować, gdy zajdzie potrzeba, aby przyniosło błogosławieństwo tym, którzy go słuchają." List do Efezjan 4:29

Przeczytałam kiedyś książkę, w której autor opisywał różnice między kobietami i mężczyznami. Ci drudzy potrzebują czasem udać się do swojej jaskini, żeby tam przetrawić problemy, podczas gdy kobiety mielą ozorami, by w ten sposób przegadać to, co je gryzie. Coraz częściej myślę, że mnie również przydałaby się taka jaskinia – mielenie ozorem nie przynosi poprawy, wręcz przeciwnie powoduje, że problemy się materializują i rzucają mi do gardła. Problem w tym, że nie widzę takiego miejsca, do którego mogłabym się udać i spokojnie posiedzieć przetrawiając nurtujące mnie kwestie. Zdecydowanie mój dom nie mógłby nim być, bo jest tam pełno rozmaitych rozpraszaczy w rodzaju wrzeszczącej sterty prania, które domaga się by je uprasować i pochować do szafek i różnych innych rzeczy, które uczę się ignorować, jak na razie z marnym skutkiem. Są tam też dzieci, które mając tak niewiele lat, już zmagają się z olbrzymią liczbą problemów, a ja do ich rozwiązania jestem oczywiście niezbędna. Posiadanie dzieci wiąże się także z koniecznością stawienia czoła niewygodnej nieraz prawdzie, że nawet w toalecie nie jest się bezpiecznym, ponieważ potrafią dopaść Cię w niej wiedząc, że w pewnych sytuacjach możliwości ucieczki są żadne, żądając wysłuchania opowieści o wrednej koleżance z klasy, lub domagając się zabawy w sklep, czy coś równie fascynującego... Kawiarnia, czy inne tego typu miejsce, w którym można byłoby usiąść i spróbować przemyśleć to czy owo, zupełnie odpada, bo czy w kawiarni można być tak naprawdę samemu? Parki o tej porze roku są zimne i nieprzyjazne... No rozpacz... Zresztą, kogo ja oszukuję - nawet gdyby była pełnia lata to i tak czułabym się fatalnie siedząc sobie w parku, czy kawiarnianym ogródku wiedząc, że w domu sterta prania i nierozwiązane problemy z wredną szkolną koleżanką... Więc może jednak trzeba by rozmawiać? Kiedy myślę o tym, czy mam mówić, że coś mnie gryzie, czy lepiej nie mówić nic, bo urośnie jeszcze większe i zagryzie, to dochodzę do wniosku, że jednak zdecydowanie lepsza byłaby jaskinia. Czasami komunikowanie mojej rodzinie pewnych spraw kończy się rozpętaniem prawdziwej wojny... I chyba nie jest to kwestia zagadnień, jakie poruszam w dyskusji tudzież monologu, a prędzej mojego braku umiejętności przekazania tego, co chcę powiedzieć w odpowiedni sposób. Dzisiejszy dzień jest tego dowodem. Zniechęcona kolejna porażką, a także mocno wkurzona weszłam do pracy zła na cały świat i rutynowo odpaliłam pocztę. Codziennie dostaję mailem fragment z Biblii. Dzisiaj dostałam ten z Listu do Efezjan. Wiedziałam to już wcześniej, chociaż raz po raz o tym zapominam zanurzona w codzienności, że Pan mój wie, z jakimi problemami się zmagam. Nic nie umyka Jego uwadze...

Kochanie przepraszam, że bywam zołzą i nie zawsze moje słowa są budujące.
Dziękuję, że podejmujesz wysiłek kochania tej zołzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz