Ostatnio podupadam na zdrowiu. I
nie wiem czy ma to związek z tym, że od jakiegoś czasu duchowo kuleję i
przekłada się to na mój ogólny stan zdrowia, czy też duchowo czuję się słabiej
z uwagi na nękające mnie mniejsze, lub większe fizyczne problemy. Historia, o
której chcę napisać wydarzyła się trzy tygodnie temu. Właśnie nastawiałam się
psychicznie na powrót do pracy po dwutygodniowej nieobecności spowodowanej
wyjątkowo zjadliwą w tym roku grypą. Choróbsko postanowiło wylęgać się po kolei najpierw we mnie, aby w końcu przeskoczyć
radośnie na naszą najmłodsza pociechę, zaliczając po drodze małżonka, by
zakończyć tę naszą mini epidemię na starszej córce. Grypa jak się patrzy. Już
nie pamiętam kiedy ostatnio miałam 40 stopni gorączki, chociaż wystarczającym
wyznacznikiem zjadliwości powinien być już sam fakt, że zachorowała młoda, o
której zwykłam mawiać, że jak ją coś „bierze”, to musi być naprawdę jadowite.
Zbliżał się wieczór, kiedy poczułam, że poza pogrypowym osłabieniem dolega mi
coś jeszcze. W panice zaparzyłam sobie herbatkę z żurawiny popijając nią dwie
ziołowo-żurawinowe pastylki. W ciągu kolejnej godziny w moim żołądku wylądowały
kolejno dwie tabletki No-spy forte, dwa szybko się wchłaniające Ibupromy oraz tak zwany
Buscopan. Cały ten koktajl okrasiłam kąpielą w niemalże wrzącej wodzie, która
to kąpiel nie tylko mi nie pomogła, lecz dodatkowo sprawiła, że znalazłam się
na skraju zasłabnięcia. Około 20:00 poprosiłam męża żeby wezwał karetkę. Zwykle
kiedy mam atak kolki nerkowej sam telefon na pogotowie wystarcza żeby mi
natychmiast przeszło, tym razem niestety stało się inaczej. Sanitariusze
przyjechali po jakichś 5-ciu minutach, zapytali co i kiedy wzięłam, wykonali
kolejny przeciwbólowy zastrzyk, który nic mi nie dał i zabrali mnie naćpaną
całą tą mieszanką na szpitalny oddział ratunkowy. Nie chcę opisywać szczegółowo
wszystkich „atrakcji”, które mnie tej nocy spotkały. Dość powiedzieć, że
nieprzespaną noc na drewnianym krzesełku podłączona do dających zerowy efekt
kroplówek, mam zaliczoną. Noc modlitwy i zadawania sobie w kółko natrętnych
pytań - czemu ma służyć to cierpienie i czy On mnie dzisiaj w ogóle słyszy? Czy widzi, że chociaż się staram nie umiem opanować szlochania, a łzy same mi płyną z oczu?
Noc, podczas której przeszłam od rozpaczy do odnalezienia punktu zaczepienia w tym nierealnym i dziwacznym
świecie, jaki oddział ratunkowy był mi łaskaw objawić, a którym była biegająca pomiędzy
kolejnymi przypadkami pielęgniarka. Początkowo wzięłam ją za lekarza. Wniosek
ten, jak się potem okazało fałszywy, nasunął mi się podczas obserwacji jej
pracy. Owa dziewczyna, lub raczej kobieta, której wieku nie udało mi się jasno
określić, sprawiała wrażenie kogoś, kto sam jeden zawiaduje całym tym
bałaganem, wydając komendy, momentami wyraźnie się błąkającym sanitariuszom,
spokojnym, ale zdecydowanym tonem. Uwijała się jak w ukropie, co i raz
przechodząc obok krzesełek, na których siedzieli pacjenci podłączeni do
rozmaitych specyfików, za każdym razem sprawdzając, czy aby któremuś nie
skończyła się kroplówka. Robiła to odruchowo, w drodze po jakieś potrzebne jej
akurat akcesorium. Patrzenie na nią sprawiało, że czułam się bezpieczna. Kiedy znikała
za drzwiami sali, gdzie zawożono poważniejsze niż moja kolka przypadki, robiło
mi się nieswojo. Kiedy wracała, przynosiła mi spokój. Myślałam sobie, że przy
całej tej obniżonej wrażliwości na cierpienie, które prezentowali wszyscy w tym
pomieszczeniu, spotyka mnie niesamowite szczęście, że jest ktoś taki. Że jest
tu i tu właśnie pracuje pielęgniarka, o imieniu Marta z bliżej nieokreślonym
kolorowym tatuażem na ramieniu, która zarywa właśnie nockę, żeby pozszywać
kilka głów, podłączyć kilkadziesiąt wenflonów, miliony razy zakładająca i
zdejmująca rękawiczki, nieświadoma tego, że tej nocy tylko dzięki niej nie
poddałam się rozpaczliwej myśli, że ten ból już nigdy nie minie. Mogłam poczuć
autentyczną wdzięczność, za to, że są takie „Marty”, tym większą kiedy
usłyszałam, jak jakiś pacjent, lub też może krewny jednego z pacjentów,
traktuje ją jak powietrze, odwracając się plecami w momencie, kiedy coś mu
tłumaczyła i jak upierdliwi, nieposłuszni czy wręcz wulgarni potrafią być
ludzie, którym chce pomóc. Spośród wszystkich wydarzeń tej nocy chcę zapamiętać
właśnie ją i to wspaniałe uczucie, które we mnie wzbudziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz