Wołam do Niego, żeby rozwiązał za mnie sytuacje, z którymi
sobie nie radzę – bo pomimo tego , że wydaje mi się, iż rozgryzłam już jakoś
schemat, według jakiego funkcjonujemy w naszych relacjach, to okazuje się, że
wciąż stąpam po omacku. To jest tak, jakbym brała udział w jakiejś filmowej
adaptacji filmu, gdzie niczym Indiana Jones przedzieram się przez pełne
pajęczyn korytarze, gdzie podłoga z kamiennych, pozornie niczym się od siebie
nie różniących płyt, może nagle za jednym stąpnięciem włączyć mechanizm, który
pośle w moją osobę setki strzał. Niby stanęłam tak samo, a jednak…
Jestem typem planującym. Nie umiem żyć bez nakreślenia
przynajmniej delikatnego szkicu tego, co będę robiła w ciągu najbliższego
tygodnia. Dawniej malowałam w głowie całe plany kolejnych dni z najdrobniejszymi szczegółami. Pracowicie
dopieszczałam poszczególne etapy tej misternej kompozycji i strasznie mnie
złościło, kiedy ktoś mi coś pozmieniał. Byłam centrum własnego, namalowanego
przez siebie wszechświata. Przez
ostatnie lata nauczyłam się robić wyłącznie szkice…. Ołówkiem… Tak, żeby można
było nanieść poprawki zanim wyłoni się ostateczny, jako taki obraz. To taki
kompromis – przejście od Panoramy Racławickiej do szkicu węglem. Inaczej, w
moim odczuciu, się nie da. Dałoby się gdybym była bezdzietną „singielką”. Gdyby
nikt nie był ode mnie zależny, a ja nie byłabym zależna od nikogo. Kiedy się ma
dwoje dzieci i cały bałagan ze szkołami, przedszkolami, wakacjami, zakupami
itd. itp. na głowie, nie można funkcjonować bez planu. Oczywiście łatwo jest
twierdzić, że się da, kiedy całe planowanie zostawia się na głowie drugiej
połowy… Kiedy skarpetki same się układają w stosiki i wędrują do szuflady z
bielizną, kiedy chlebek na kolację i wędlinka zawsze są gotowe, kiedy wszelkie
należności są popłacone i nikt nam nie odcina zasilania z powodu przegapienia
rachunku. Oznacza to ni mniej ni więcej, że machina funkcjonuje prawidłowo, a
my możemy beztrosko oddać się ulubionemu zajęciu…
Do tego czasami jest tak, że jestem chwalona za to, że
zawsze pamiętam o urodzinach imieninach i rocznicach i planuję to, co komu i
kiedy i jak, a czasami za to, że planuję i myślę wielotorowo jestem
krytykowana…
Dzisiaj jestem mocno rozżalona, tym bardziej, że czuję się
tak, jakby jedyną osobą, na którą mogę liczyć była moja własna osoba, co przy
narastającym wrażeniu, że nie udźwignę już niczego więcej, nie wróży niczego
dobrego. Nie chce być pozostawiona sama sobie – potrzebuję pomocy, potrzebuję
poczucia, że ta część obowiązków, która w jakiś niesamowity sposób znalazła się
na mojej głowie, nie jest wyłącznie moją sprawą, że moi ukochani są w stanie przejąć
ode mnie niektóre sprawy zanim kompletnie mnie wypalą. Postanowiłam zatem, że nie będę się przejmowała
i planowała, pranie się samo nie zrobi, zakupy się nie kupią, śniadanie nie
postawi się na stole, mimo tego, że nie do końca odpowiada mi towarzyszące temu
uczucie dyskomfortu. Może coś dotrze?...
Może ochota żeby uciec - spakować manatki i wyjechać gdzieś,
gdzie nie będę nikomu przeszkadzała i będę miała trochę czasu dla siebie, znowu
opadnie do akceptowalnego poziomu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz