Co jakiś czas docierają do mnie opowieści, lub też sama bywam
świadkiem postawy, której nie pojmuję, a którą prezentują niektórzy
chrześcijanie. Są to tacy ludzie w towarzystwie, których nie potrafiłabym
poczuć się naprawdę dobrze. Być może dlatego, że nigdy nie czułam się dobrze
przebywając wśród nadętych członków społeczeństwa, takich co uważają siebie za
wyrocznię w każdej dziedzinie.
Zastanawiam się, czy są przeświadczeni o byciu ekspertami od
duchowego życia, z racji bycia od wielu lat w kościele - na zasadzie im dłużej jestem,
tym lepiej się znam? Czy nabrali takiej
maniery „wszystkowiedzących” przez lata w ich mniemaniu intensywnej służby i
poznawania Pana, czy też może była ona częścią ich charakteru już wcześniej, a
członkostwo we wspólnocie pozwoliło im jedynie wydobyć tę paskudną cechę na wierzch?
Trochę mi nie gra taka postawa z postawą naśladowcy Chrystusa. Zgrzyta,
ponieważ Jezus był przykładem pokory - wszak sam o sobie mówił, że jest cichy i
pokornego serca. Ci, o których mówię, prezentują raczej postawę pychy i to w
najgorszym, jak dla mnie, jej wydaniu. A przecież Biblia często przed pychą
ostrzega.
Jest to podstępne zło, bo niezauważalne od wewnątrz - pychę
widać jedynie z boku. Ujawnia się częściowo poprzez zachowanie, ale przede
wszystkim przez wypowiedzi. Zarażeni nią chrześcijanie sprawiają wrażenie
przeświadczonych o posiadaniu jakiejś szczególnej Bożej łaski, dostępu do
wiedzy zakrytej przed innymi, mniej wtajemniczonymi. Z jakimże namaszczeniem o
tym mówią, nie dopuszczając innych do głosu i dusząc jakąkolwiek dyskusję w
zarodku, jakby mieli wyłączne prawo do posiadania racji. Nierzadko niemalże
wylewa się z nich ta prawie namacalna pogarda dla ludzi „ze świata”, jak gdyby
traktowanie z wyższością przeciętnego człowieka mogło go kiedykolwiek
przyprowadzić do Boga. Wydaje im się, że dwadzieścia lat śpiewania pieśni,
biegania na konferencje, czy nawet studiowania Biblii, jest równoznaczne z
pozycją uprzywilejowaną w odniesieniu do kogoś, kto dajmy na to jest członkiem
zboru ledwie dwa lata, albo jest po prostu młody. Tylko jak wytłumaczyć fakt, że
niektórzy nowi, czy młodzi wiekiem chrześcijanie bywają bardziej gorliwi,
życzliwi, czy pokorni od tych starych „wyjadaczy”, którzy na dodatek często
sprawiają, że mam ochotę raczej zostać w domu, niż zaryzykować spotkanie z
nimi?
Ci nowi chłoną Słowo z radością, podczas gdy „wyjadacze”
wszystko już słyszeli i wszystko poznali. Zamknęli się na jakiekolwiek życie w
Biblii - przecież poznali ją w sposób doskonały… Oczywiście nie poddaję w
wątpliwość faktu, że wielu jest takich chrześcijan, którzy nie zachowują się w
ten sposób. Mają dla wszystkich słowo pociechy i zachęty. Po rozmowie z nimi
człowiek czuje się naładowany używając powszechnych sformułowań – „pozytywną
energią”, chociaż poprawniej by było nazwać to mocą Ducha. Lecz nie zmienia to
faktu, że tych kilku zadufanych w sobie, potrafi zepsuć o wiele więcej -
zmarnować niejedną szansę. Swoim legalizmem, zawziętością, brakiem współczucia
i wyczucia, skutecznie zagradzają niektórym drogę do pojednania z Bogiem, ale
próżno by im to tłumaczyć, skoro wiedzą lepiej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz