Są takie momenty w moim życiu, że odczuwam wyraźniej niż zwykle Boże
prowadzenie. Taki moment – taki szczyt fali jest właśnie w tej chwili i
sprawia, że nie tylko mam ochotę popełnić kolejnego posta, ale chce mi się
zajrzeć do samego dna duszy i wygarnąć śmieci, które się tam zalęgły. Czuję, że Bóg poprzez moich przyjaciół i
rodzinę, okoliczności, które mnie spotykają, czy fragmenty Pisma kłujące mnie
nagle w oczy ze wszystkich miejsc, w które udaje mi się zajrzeć, w tajemniczy i
ekscytujący sposób prowadzi mnie do jakiegoś celu. Jestem ciekawa, co ma dla
mnie, co mi przygotował i co będzie dalej, kiedy już jedne drzwi zostały
uchylone. Cytat, który jest myślą przewodnią moich dzisiejszych rozważań, nie
został przeze mnie pieczołowicie wybrany po napisaniu całego wpisu, jak do tej
pory miałam w zwyczaju, lecz w zasadzie mogę powiedzieć, że wybrał się sam. Ze
smutkiem muszę też stwierdzić, że tym, czego dotyczy jestem ja sama. Ale po
kolei.
Wczorajszy dzień chciałam zacząć jakąś pozytywną nutą zwłaszcza, że „zima
długa i zła” nie tylko na zewnątrz, ale chyba również w środku zmroziło na
całego. Ostatnio coraz mocniej czuję, że zapędziłam się w jakiś „kozi róg”, że
nie tak powinno wyglądać moje życie. Gdzie są radość, pokój,
cierpliwość, uprzejmość, dobroć… owoce, po których mam być rozpoznawana? Wysyłam co jakiś czas chaotyczne prośby do
Boga o pomoc w zidentyfikowaniu problemu. Szczególnie niespójne w całym tym
ubiegłotygodniowym rozedrganiu, rozbieganiu, rozżaleniu, przedświątecznym
potwornym i bezsensownym szale sprzątania, gotowaniu nikomu niepotrzebnych
koszmarnych ilości jadła, nie do przejedzenia, rozpadających się ciast i jajek
malowanych farbami plakatowymi ….
Okoliczności się ułożyły odpowiednio, jako że małżonek miał wolny dzień w
pracy i musiałam skorzystać z komunikacji miejskiej i dziwacznie, jak na mnie,
nie miałam ochoty na słuchanie muzyki –dla wypełnienia czasu wzięłam tylko
Biblię. Czytałam więc sobie o różnych
sytuacjach z Dziejów Apostolskich po raz kolejny dziwiąc się niepomiernie, że
niektórych fragmentów wcześniej w czytanym przeze mnie egzemplarzu Pisma na
pewno nie mogło być, a teraz nagle są. Żeby nie było, że jestem jakaś dziwna -
ludzi z mojego kościoła, z którymi rozmawiałam swojego czasu na ten temat,
wcale to nie dziwi – mają te same doświadczenia. Czytam sobie zatem, aż
napotykam na fragment, którego z jakichś powodów nie do końca rozumiem, chociaż
tekst nie jest zagadkowy, czy wybitnie trudny. Postanawiam skorzystać z
odnośników, czyli innymi słowy zaglądam do innego fragmentu podanego pod
rzeczonym akapitem traktującego o podobnym zagadnieniu. Co to jest ten gorzki
korzeń do diaska? I nagle dociera do mnie rzecz straszna – to czego się
starałam nie dopuszczać do siebie, bo przecież lubię myśleć o sobie dobrze… Kto
nie lubi? Jestem zgorzkniała. To miałam
zrozumieć. Stałam się taka na skutek ledwie zauważalnego procesu, którego nie
udało mi się wychwycić zawczasu. Gdzieś tam w tajemnicy kiełkowało we mnie to
cholerstwo, bo zamiast wymiatać na bieżąco pozwoliłam sobie na duchowe
lenistwo. Pięknie wytłumaczyłam sobie te swoją ospałość, usprawiedliwiłam się
przed sobą okolicznościami, a przecież to ja jestem władcą swoich myśli - nie
raz się przecież przekonałam, że jeśli puszczam je swobodnie to zaraz się
wytaplają w jakimś błotku… do tego naokoło nachlapią… Teraz więc skoro jest już
odpowiednia diagnoza jest szansa, że podjęte leczenie przyniesie skutek.
Pozostaje więc jeszcze tylko zakasać rękawy i postarać się naprawić cały ten
bałagan.
Widzisz? Patrząc z mojej
perspektywy nawet w Twoich dzisiejszych wypowiedziach na gg dostrzegłam zachętę
do konkretnego działania;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz