piątek, 8 lipca 2011

„I wziął Pan Bóg człowieka i osadził go w ogrodzie Eden, aby go uprawiał i strzegł.” 1 Księga Mojżeszowa 2:15

Niedawno wróciłam z wakacji – wymarzony wyjazd, wyczekany od ładnych paru lat, wychuchany i wytęskniony - słowem bajka. Miały być to słoneczne dwa tygodnie słodkiego lenistwa, leżenia na plaży, pluskania się w basenie, konsumowania egzotycznego jedzenia podanego niemalże pod nos... Żyć, nie umierać. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce zachłysnęłam się pięknem kraju, który przyszło mi odwiedzić. Zupełnie inny krajobraz, odmienna roślinność, na niebie ani jednej chmurki, wiaterek (jeśli już) przyjemny i cieplutki. I tak minęło kilka dni, podczas których nieustannie myślałam, chwaląc Boga za jego pomysłowość i różnorodność w kreowaniu świata, że jeśli kiedyś trafiłabym do raju, to musiałby wyglądać właśnie tak. Myśl ta wpadła mi do głowy zapewne nie tylko pod wpływem wrażeń zmysłowych, jakich doznawałam w tym miejscu, lecz również po obejrzeniu fragmentu „W obronie życia” z Meryl Streep, który gdzieś tam wrył mi się w szare komórki. Sięgając trochę do tego źródła, ale także zapewne do jakichś pokładów z dzieciństwa, oddałam się trochę naiwnemu wyobrażeniu, że raj to zapewne takie miejsce, gdzie wszystko będzie za darmo, będą grali moją ulubioną piosenkę (a to znów Simply Red mi podsunął) i w ogóle super, bo samo się będzie wszystko działo, samo sprzątało, gotowało i takie tam... W drugim tygodniu takiego raju, chociaż wiem, że nie zobaczyłam zupełnie wszystkiego, co wyspa miała do zaoferowania, zatęskniłam za domem. Ze zdziwieniem poczyniłam spostrzeżenie, że brakuje mi obierania ziemniaków, zapachu przypalonego masła, listy zakupów, na którą narzekam, że muszę ją robić, chociaż w gruncie rzeczy to uwielbiam tę czynność, że brakuje mi robienia tych zakupów – zwykle na oślep, gdyż przeważnie listę zapominam zabrać z domu... słowem zatęskniłam za pracą... Wiecie, kiedyś myślałam, że nie robienie niczego, to dopiero niebo. Dzisiaj dziękuję Bogu za pracę. Dziękuję za to, że chociaż czasami mnie przytłacza, to jednak rzeczywiście jej potrzebuję, że potrafię się czasem w niej spełnić, że bywa moją ucieczką, że dzięki niej miewam okazję do modlitwy, do przebywania z Nim. Dziękuję, że przez ten cenny czas udało mi się (nie wiem wszakże na jak długo) powrócić do odczuwania nieodpartej potrzeby działania, że mogę rozkoszować się tą perspektywą i póki co mam szerokie możliwości. I teraz myślę sobie, że to nie wyjazd miał być moim błogosławieństwem, ale możliwość uświadomienia sobie właśnie tego.

A facet w budce z warzywami popatrzył wczoraj na mnie jak na ufoludka, że to jednak nie lenistwo jest moim marzeniem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz